Obsługiwane przez usługę Blogger.

Nie martw się

by - marca 25, 2019




Dlaczego zazwyczaj tak często i namiętnie się martwimy? Co podtrzymuje w nas ten mechanizm trwogi o to, co ma, czy może się wydarzyć?

Często zastanawiam się, czy mechanizm zamartwiania się jest jakąś pozostałością po ewolucji, kiedy to życie naszych przodków było wystawione na duże niebezpieczeństwo, a zagrożenia dosłownie czyhały „tuż za rogiem”. Z drugiej strony, nasze czasy również są niepewne. Postać zagrożeń i nieprzyjemnych niespodzianek może zmieniły się, natomiast nasze jutro jest także niepewne i codziennie stawiamy czoła zagrożeniom oraz wyzwaniom na naszej drodze do celu. W takim razie, tak jak mechanizm ten był potrzebny w przeszłości, jest on równie niezbędny dzisiaj. Czy, aby na pewno przynosi nam korzyści?

Troszczymy się o swój los, o to, by wszystko poszło zgodnie z planem i po naszej myśli, by nic nie stanęło na drodze do osiągnięcia naszego celu. Czy słusznie się martwimy? Z jednej strony tak – martwimy się o ważne dla nas sprawy, o to by wszystko było DOBRZE – nie chcemy zostawiać tego na pastwę „losu”. Nasze poczucie sprawczości podpowiada nam, że musimy się uzbroić w zasoby, które nam pomogą, bo mamy wpływ na to jak potoczą się nasze losy. Musimy być przygotowani na różne ewentualności. Czy jednak osiągamy z tego korzyści?

Ciągłe wałkowanie w głowie tego, co i jak może pójść nie tak, zamartwianie się tym, co wtedy zrobimy – rodzą w nas niepotrzebny stres. Budzimy w sobie negatywne reakcje na zdarzenia, które jeszcze nie nastąpiły i, być może, nigdy nie nastąpią.




Jakie zalety ma zamartwianie się?


Przypisywanie korzyści przewidywaniu „najgorszego” ma swoją długą historię. Stoicy sugerowali „premedytację zła”, czyli świadome wyobrażanie sobie potencjalnego, najgorszego scenariusza. Pozwala to obniżyć niepokój względem przyszłych, możliwych wydarzeń. Kiedy obrazujesz sobie w głowie jak źle sprawy mogą się potoczyć, zazwyczaj dochodzisz do wniosku, że nawet w tej sytuacji znajdzie się jakieś wyjście. Zaczynasz wizualizować potencjalne warunki i swoje decyzje po ewentualnych, trudnych wydarzeniach. Z własnego doświadczenia potwierdzam, że tak właśnie jest. W wyobraźni zawsze jawi się JAKIEŚ WYJŚCIE z danej sytuacji. Stoicy zauważyli także, że samo wyobrażenie sobie utraty bliskich, albo naszego majątku pobudza wdzięczność za to, co posiadamy. Z tą uwagą nie da się nie zgodzić. Warto doceniać to, co mamy, zanim to utracimy.

Wspomniany stoicki sposób, nie tylko obniża niepokój, ale również sprawia, że w myślach przygotowujemy się, nie tylko psychicznie, na różne, ewentualne scenariusze. Zastanawiamy się, co możemy w różnych, konkretnych sytuacjach zrobić, kiedy już do nich dojdzie. Opracowujemy plan działania i przygotowujemy się do jego realizacji.

Martwienie się przygotowuje więc nas na to, co MOŻE się wydarzyć oraz jakie działania powinniśmy, czy chcielibyśmy w danych sytuacjach powziąć. Wizualizacja możliwych scenariuszy pozwala nam oswoić się z niepewną przyszłością i wyposażyć nas w potencjalne lub realne zasoby ułatwiające przetrwanie jej. Świadomość zagrożeń rodzi w nas chęć wyposażenia się w różnego rodzaju narzędzia zapobiegające możliwym trudnościom. Niewątpliwie są to zalety tego wyuczonego mechanizmu. Jednak…


Co tracimy poddając się procesowi zamartwiania?

Bez wątpliwości – beztroskę i optymizm! Ludzie beztroscy i optymiści również się martwią, jednak nie poświęcają tej „czynności” zbyt wiele cennego czasu. Tworząc tzw. czarne scenariusze, odbieramy sobie przyjemność z oczekiwania na to, co ma się wydarzyć. Zakładanie z góry, że będzie to coś negatywnego podburza nasze pozytywne nastawienie. Jak dobrze wiemy, nastawienie natomiast, ma olbrzymi wpływ na to, jak reagujemy na to i jak interpretujemy wszystko to, co faktycznie się wydarza. Dlatego nie ma sensu psuć sobie nastroju martwieniem się, bo odbieramy sobie przyjemność korzystania z chwili, która dzieje się obecnie. Filozofia mindfulness uczy nas bycia i życia „tu i teraz”, czyli przepuszczania myśli dotyczących przeszłości oraz – co bardzo istotne – przyszłości! Myślenie w przód i w tył odbiera możliwość pełnego przeżywania chwili obecnej, nie pozwala zauważyć jej piękna. Po co martwić się tym, co MOŻE się wydarzyć? Jeżeli faktycznie się wydarzy – będziemy mieli czas na reakcję w danym momencie. A jeżeli się nie wydarzy - … ? Zaoszczędzamy swój czas i nerwy, a także miejsce w pamięci roboczej 😉 Martwiąc się na zapas, martwimy się podwójnie.

Prawdą jest, że należy doceniać naszych bliskich oraz to, co posiadamy. Sprawia to, że nasze życie jest pełniejsze, piękniejsze i przyjemniejsze. Jednak zamartwiając się bezustannie nie możemy się tym wszystkim należycie cieszyć, nie starczy nam czasu, aby przepracowywać cały ten natłok myśli. Warto przygotować się na trudne sytuacje zawczasu i opracować sposoby rozwiązywania ewentualnych kłopotów – jasna sprawa, jednak biorąc pod uwagę poziom ważności, lub nieważności, spraw, o które się codziennie zamartwiamy – od pogody, wykonania zadań na czas, po stabilność pracy i nasze zdrowie – lepiej podejmować konkretne działania na rzecz powodzenia naszych dążeń niż MYŚLEĆ. Martwimy się o zdrowie swoje i naszych bliskich - zacznijmy się zdrowo odżywiać i wspólnie, aktywnie spędzać czas. Martwimy się o finanse – zacznijmy wprowadzać w życie rozwiązania, które mamy w głowie, nie czekając biernie na to, co może pójść nie tak. Zgodnie ze wspomnianą, stoicką zasadą – zawsze znajdziemy wyjście z zaistniałej sytuacji, wystarczy zacząć o nim myśleć dopiero, gdy staniemy przed możliwą trudnością, wcześniej warto cieszyć się tym, że jeszcze nie nadeszła 😊

Nastawiajmy się pozytywnie na to, co ma się wydarzyć i to, co się faktycznie wydarza odbierajmy możliwie optymistycznie – trudności jako wyzwania, porażki jako lekcje i cieszmy się, że mieliśmy okazję rozwinąć swój potencjał oraz dowiedzieć się tego wszystkiego, czemu przyszło nam stawiać czoła.

"Nasze życie jest tym, co zeń uczynią nasze myśli."

Marek Aureliusz


Pozdrawiam optymistycznie,
Marianna Urbanek

~ Śrem, Fot. M. Urbanek

You May Also Like

0 komentarze