Obsługiwane przez usługę Blogger.

Adaptacja do szczęścia

by - września 10, 2018

Szczęście to bardzo szeroki i trudny temat, ponieważ szczęście postrzegane jest przez nas bardzo względnie. Dlaczego? To jak postrzegamy naszą możliwość bycia szczęśliwym, bądź to, co faktycznie czujemy wynika z naszego podejścia do życia, przekonań na temat szczęścia i doświadczeń z przeszłości (a raczej tego, jak te doświadczenia interpretujemy). Każdy z nas ma swoją własną definicję tego stanu, co oczywiście, odnosi się do (prawie?) wszystkich abstrakcyjnych pojęć naszego języka. Jednak to jest szczególne, bo wszyscy desperacko pragniemy osiągać w życiu i odczuwać błogie szczęście, naturalnie.

Dla jednych definicją szczęścia będzie nowy, luksusowy samochód, zdobycie pracy marzeń, czy podróż dookoła świata. Dla innych będzie to piknik z rodziną, domek nad morzem, zdrowie najbliższych... Jedno jest pewne - szczęście rodzi się w nas i z nas wypływa. To nie dar z zewnątrz, lecz umiejętność, którą możemy wyćwiczyć, posiąść i, z której możemy szczęśliwie korzystać. Jednak nie zdobędziemy jej automatycznie wraz z poznaniem życiowego partnera, zawarciem małżeństwa czy kupnem mieszkania.

Nikt nie podaruje nam tego stanu umysłu. Wszystko w naszych rękach (głowach). Istnieją dwie podstawowe koncepcje szczęścia. Pierwsza odnosi się do długotrwałego stanu zadowolenia, czy satysfakcji. Druga oznacza euforię - pozytywne emocje wyzwolone przez konkretne zdarzenie. Może być tak, że kombinacja wielu euforycznych, emocjonalnych uniesień da nam poczucie długotrwałego stanu zadowolenia, ale nie ma co do tego gwarancji, jeżeli nie potrafimy odpowiednio tych zdarzeń oceniać i doceniać. Osobiście, opowiadam się po stronie dostrzegania szczęścia w codzienności, bo to mamy na wyciągnięcie ręki i, zdecydowanie, zależy tylko od nas, naszego podejścia do życia i doświadczeń, które przechodzimy; nastawienia do otaczającego nas świata, a także sposobu, w jaki postrzegamy swoje życie - tego, czy widzimy w nim sens i co jest dla nas sensem życia.

Wspomniane w tytule pojęcie jest terminem psychologicznym, teorią, według której wypracowujemy sobie pewien poziom adaptacji do naszego szczęścia. Opiera się on na oczekiwaniach i interpretacji rzeczywistości, w której przyszło nam się obracać. Poziom adaptacji to neutralny punkt odpowiadający temu, co według nas ma/powinno się wydarzyć. Np. planujemy wyjechać na wakacje i dobrze się tam bawić. Nasze oczekiwania opierają się na przeszłych doświadczeniach, czyli rok temu było słonecznie, a jedzenie w hotelu było bardzo wykwintne i tego samego spodziewamy się w tym roku.
Jeżeli nasze oczekiwania zostaną spełnione - osiągniemy stan neutralny - będziemy już zaadaptowani do oczekiwanego stanu rzeczywistości.
Natomiast, jeżeli będzie padało, jedzenie nie spełni naszych oczekiwań, a dodatkowo - kelner w barze będzie nieuprzejmy - poczujemy się rozczarowani i na skali szczęścia osiągniemy punkt gdzieś poniżej zera. Pozytywne zaskoczenie, naturalnie, działa w drugą stronę. Jeżeli jedzenie będzie jeszcze lepsze i poznamy nowych, ciekawych znajomych - będziemy bardzo ukontentowani.
Minusem tego podejścia jest założenie, że jeżeli będzie dokładnie tak jak zakładaliśmy - czyli "idealnie" z naszego punktu widzenia, nie zauważymy i nie docenimy uroków urlopu. Czy to możliwe? Według koncepcji adaptacji do szczęścia, osiągając swoje cele i założenia bojkotujemy swój stan zadowolenia z życia. Aby być szczęśliwym i doceniać wszystko, co nam się przydarza, powinniśmy, zatem, oczekiwać najgorszego. Jest to jakiś sposób, ale czy wyobrażanie sobie katastrof i niepowodzeń będzie nas motywowało i podbudowywało każdego dnia? Nie  mówiąc o podburzaniu własnego poczucia bezpieczeństwa, co będzie nas powstrzymywało przed obieraniem rozwojowych celów i wychodzeniem poza strefę komfortu.
Stąd moje podejrzenie, że ta teoria może nie być do końca słuszna (w zależności od interpretacji).

Zaczęłam się zastanawiać, co powoduje, że jesteśmy szczęśliwi. Dokładnie wczoraj wypowiedziałam zdanie: "Będę bardzo szczęśliwa, jeśli to się uda". Po krótkiej chwili uświadomiłam sobie, że jeśli to się nie uda, to i tak będę, przecież, szczęśliwa! Znajdę inny cel, wydarzy się coś innego, życie będzie trwało dalej :) Zaczęłam myśleć, że może pojęcie adaptacji ma tutaj kluczowe znaczenie, lecz chodzi o nieco inny rodzaj adaptacji niż ten wyjaśniony powyżej.

Mam na myśli emocjonalną adaptację do warunków, w jakich się znajdujemy, oswojenie z nową sytuacją, w której przyszło nam się odnaleźć. Może odnosić się to do poważnych spraw jak i codziennych rozczarowań i niespodzianek. Czytałam niedawno o wynikach badań, w których sprawdzano stan ogólnego zadowolenia z życia osób z dwóch skrajnych grup - osób, które wygrały ogromne sumy pieniędzy w loteriach oraz osób, które w wyniku wypadków zostały sparaliżowane. Okazywało się, że po roku od wydarzenia, osoby z obu grup czuły się tak jak przed wygraną, czy wypadkiem. Wielkie "szczęście" i bardzo poważna tragedia nie wpłynęły znacząco na ich poczucie satysfakcji z życia. Co więcej, w badaniach poziomu szczęścia u osób sparaliżowanych 86% respondentów oceniło jakość swojego życia jako przeciętną lub ponadprzeciętną. Pozostali badani ocenili, że ich życie (od momentu wypadku) jest  "prawie idealne". Jak zinterpretować te dane? Jak odnieść się do tego, że dwie grupy badanych, które spotkały bardzo pożądane i zupełnie niepożądane okoliczności, nie odczuwają różnicy odnośnie własnej życiowej satysfakcji? Skłaniam się ku hipotezie, że to jak postrzegamy nasze życie wynika z naszych własnych przekonań i umiejętności doceniania wszystkiego, z czym mamy do czynienia. Bardzo polecam krótkie przemówienie Davida Steindla z linku poniżej na temat związku szczęścia i wdzięczności:

https://www.ted.com/talks/david_steindl_rast_want_to_be_happy_be_grateful#t-156014

Kolejne wyniki badań przynoszą potwierdzenie powyższych przypuszczeń - efekt wszelkiego rodzaju nieszczęść w naszym życiu jest mniej długotrwały  niż przypuszczamy. Uczestnicy innego badania, których spotkały osobiste tragedie jak śmierć kogoś bliskiego, rozstanie, czy wypadek, średnio po trzech miesiącach od zdarzenia funkcjonowali tak jak przed nim. Nie jest to podstawa do bagatelizowania ludzkich problemów i tragedii, a potwierdzenie, że mamy wewnętrzną tendencję do utrzymywania nastroju na optymalnym poziomie, nasz organizm jest w stanie gotowości do radzenia sobie z różnego rodzaju przeżyciami - na szczęście - nasze szczęście. Trzeba nam wiedzieć, że jesteśmy bardzo silni i podniesiemy się po wszystkich porażkach i trudnościach - sami, czy z czyjąś pomocą. Po oswojeniu się z nową sytuacją, zaczynamy się do niej przyzwyczajać i żyć tak jak przedtem. Może to brzmieć dość smutno, ale jednocześnie jest bardzo pokrzepiające. To, że zaczynamy funkcjonować "normalnie" nie oznacza, że nie pamiętamy lub nie odczuwamy straty. Czy badane osoby, które zostały sparaliżowane po prostu obniżyły swoje oczekiwania i czerpią radość z drobnych, codziennych rzeczy, które nadal mogą przynosić im satysfakcję? A może dostosowują swoje plany i oczekiwania do nowej sytuacji, aby nie frustrować się i osiągać pokrzepiające sukcesy? Bez względu na to jaka jest strategia, jest to wspaniały efekt nastawienia, które wszyscy możemy przyjąć i stosować :)

Biorąc pod uwagę przyzwyczajenie, możemy również dojść do wniosku, że euforyczne doznania i pozytywne doświadczenia zauważane każdego dnia mogą nam także spowszednieć. Np. w przypadku zapewniania sobie szczęścia nabywaniem dóbr materialnych łatwo popaść w pułapkę, ponieważ przyzwyczajamy się do nowości i potrzebujemy gromadzić coraz więcej rzeczy, by utrzymać stały poziom przyjemności. Apetyt rośnie w miarę jedzenia... Każde kolejne przyjemne doświadczenie podnosi nasz poziom szczęścia w mniejszym stopniu - brzmi jak schemat rozwoju uzależnienia - coraz trudniej odnieść satysfakcję przy stałych dawkach doznawanych przyjemności.

W przypadku dóbr materialnych - owszem, jednak trudno mi sobie to wyobrazić w odniesieniu do wdzięczności za dobro i lekcje spotykające nas każdego dnia (niematerialne, naturalnie), jeżeli jesteśmy samoświadomi (lub dopiero staramy się być) i potrafimy w pełni doceniać nasze życie. Z drugiej strony, jak dobrze wiemy, życie to przeplatanka pozytywnych i negatywnych doświadczeń, które kształtują nas nieustannie i wzbogacają nasze wnętrze. Warto powstrzymać wszechogarniającą nas chciwość i przewartościować hierarchię wartości, by cenić swoje być nad mieć - o czym była mowa w poprzednim poście. Oczekiwania  mają to do siebie, że mogą prowadzić do rozczarowań, ale nikomu nie zaszkodziła nadzieja i determinacja w dążeniu do celu. Kiedy wiemy, czego chcemy, dążymy do realizacji swoich planów i zauważamy wszystkie drobne sukcesy oraz kroki milowe po drodze, to nikt nie jest w stanie odebrać nam naszego szczęścia. W myśl zasady Davida Steindla: zatrzymaj się, popatrz i idź.

W życiu piękne są tylko chwile - szczęście ma ten, kto je dostrzega.

Pozdrawiam,

Marianna Urbanek


~Černá hora, Fot. M.Urbanek

You May Also Like

0 komentarze