Adaptacja do szczęścia
Szczęście
to bardzo szeroki i trudny temat, ponieważ szczęście postrzegane jest przez nas
bardzo względnie. Dlaczego? To jak postrzegamy naszą możliwość bycia
szczęśliwym, bądź to, co faktycznie czujemy wynika z naszego podejścia do
życia, przekonań na temat szczęścia i doświadczeń z przeszłości (a raczej tego,
jak te doświadczenia interpretujemy). Każdy z nas ma swoją własną definicję
tego stanu, co oczywiście, odnosi się do (prawie?) wszystkich abstrakcyjnych
pojęć naszego języka. Jednak to jest szczególne, bo wszyscy desperacko
pragniemy osiągać w życiu i odczuwać błogie szczęście, naturalnie.
Dla
jednych definicją szczęścia będzie nowy, luksusowy samochód, zdobycie pracy
marzeń, czy podróż dookoła świata. Dla innych będzie to piknik z rodziną, domek
nad morzem, zdrowie najbliższych... Jedno jest pewne - szczęście rodzi się w
nas i z nas wypływa. To nie dar z zewnątrz, lecz umiejętność, którą możemy
wyćwiczyć, posiąść i, z której możemy szczęśliwie korzystać. Jednak nie
zdobędziemy jej automatycznie wraz z poznaniem życiowego partnera, zawarciem
małżeństwa czy kupnem mieszkania.
Nikt
nie podaruje nam tego stanu umysłu.
Wszystko w naszych rękach (głowach). Istnieją dwie podstawowe koncepcje
szczęścia. Pierwsza odnosi się do długotrwałego stanu zadowolenia, czy
satysfakcji. Druga oznacza euforię - pozytywne emocje wyzwolone przez konkretne
zdarzenie. Może być tak, że kombinacja wielu euforycznych, emocjonalnych
uniesień da nam poczucie długotrwałego stanu zadowolenia, ale nie ma co do tego
gwarancji, jeżeli nie potrafimy odpowiednio tych zdarzeń oceniać i doceniać. Osobiście,
opowiadam się po stronie dostrzegania szczęścia w codzienności, bo to mamy na
wyciągnięcie ręki i, zdecydowanie, zależy tylko od nas, naszego podejścia do
życia i doświadczeń, które przechodzimy; nastawienia do otaczającego nas
świata, a także sposobu, w jaki postrzegamy swoje życie - tego, czy widzimy w
nim sens i co jest dla nas sensem życia.
Wspomniane
w tytule pojęcie jest terminem psychologicznym, teorią, według której
wypracowujemy sobie pewien poziom adaptacji do naszego szczęścia. Opiera się on
na oczekiwaniach i interpretacji rzeczywistości, w której przyszło nam się
obracać. Poziom adaptacji to neutralny punkt odpowiadający temu, co według nas
ma/powinno się wydarzyć. Np. planujemy wyjechać na wakacje i dobrze się tam
bawić. Nasze oczekiwania opierają się na przeszłych doświadczeniach, czyli rok
temu było słonecznie, a jedzenie w hotelu było bardzo wykwintne i tego samego
spodziewamy się w tym roku.
Jeżeli
nasze oczekiwania zostaną spełnione - osiągniemy stan neutralny - będziemy już
zaadaptowani do oczekiwanego stanu rzeczywistości.
Natomiast,
jeżeli będzie padało, jedzenie nie spełni naszych oczekiwań, a dodatkowo -
kelner w barze będzie nieuprzejmy - poczujemy się rozczarowani i na skali
szczęścia osiągniemy punkt gdzieś poniżej zera. Pozytywne zaskoczenie,
naturalnie, działa w drugą stronę. Jeżeli jedzenie będzie jeszcze lepsze i
poznamy nowych, ciekawych znajomych - będziemy bardzo ukontentowani.
Minusem
tego podejścia jest założenie, że jeżeli będzie dokładnie tak jak zakładaliśmy
- czyli "idealnie" z naszego punktu widzenia, nie zauważymy i nie
docenimy uroków urlopu. Czy to możliwe? Według koncepcji adaptacji do
szczęścia, osiągając swoje cele i założenia bojkotujemy swój stan zadowolenia z
życia. Aby być szczęśliwym i doceniać wszystko, co nam się przydarza,
powinniśmy, zatem, oczekiwać najgorszego. Jest to jakiś sposób, ale czy
wyobrażanie sobie katastrof i niepowodzeń będzie nas motywowało i podbudowywało
każdego dnia? Nie mówiąc o podburzaniu własnego poczucia bezpieczeństwa,
co będzie nas powstrzymywało przed obieraniem rozwojowych celów i wychodzeniem
poza strefę komfortu.
Stąd
moje podejrzenie, że ta teoria może nie być do końca słuszna (w zależności od
interpretacji).
Zaczęłam
się zastanawiać, co powoduje, że jesteśmy szczęśliwi. Dokładnie wczoraj
wypowiedziałam zdanie: "Będę bardzo szczęśliwa, jeśli to się uda".
Po krótkiej chwili uświadomiłam sobie, że jeśli to się nie uda, to i tak będę,
przecież, szczęśliwa! Znajdę inny cel, wydarzy się coś innego, życie będzie
trwało dalej :) Zaczęłam myśleć, że może pojęcie adaptacji ma tutaj kluczowe
znaczenie, lecz chodzi o nieco inny rodzaj adaptacji niż ten wyjaśniony
powyżej.
Mam
na myśli emocjonalną adaptację do warunków, w jakich się znajdujemy,
oswojenie z nową sytuacją, w której przyszło nam się odnaleźć. Może odnosić
się to do poważnych spraw jak i codziennych rozczarowań i niespodzianek.
Czytałam niedawno o wynikach badań, w których sprawdzano stan ogólnego
zadowolenia z życia osób z dwóch skrajnych grup - osób, które wygrały ogromne
sumy pieniędzy w loteriach oraz osób, które w wyniku wypadków zostały
sparaliżowane. Okazywało się, że po roku od wydarzenia, osoby z obu grup czuły
się tak jak przed wygraną, czy wypadkiem. Wielkie "szczęście" i
bardzo poważna tragedia nie wpłynęły znacząco na ich poczucie satysfakcji z
życia. Co więcej, w badaniach poziomu szczęścia u osób sparaliżowanych 86%
respondentów oceniło jakość swojego życia jako przeciętną lub ponadprzeciętną.
Pozostali badani ocenili, że ich życie (od momentu wypadku) jest
"prawie idealne". Jak zinterpretować te dane? Jak odnieść się do
tego, że dwie grupy badanych, które spotkały bardzo pożądane i zupełnie
niepożądane okoliczności, nie odczuwają różnicy odnośnie własnej życiowej
satysfakcji? Skłaniam się ku hipotezie, że to jak postrzegamy nasze życie
wynika z naszych własnych przekonań i umiejętności doceniania wszystkiego, z
czym mamy do czynienia. Bardzo polecam krótkie przemówienie Davida Steindla
z linku poniżej na temat związku szczęścia i wdzięczności:
https://www.ted.com/talks/david_steindl_rast_want_to_be_happy_be_grateful#t-156014
Kolejne
wyniki badań przynoszą potwierdzenie powyższych przypuszczeń - efekt wszelkiego
rodzaju nieszczęść w naszym życiu jest mniej długotrwały niż
przypuszczamy. Uczestnicy innego badania, których spotkały osobiste tragedie
jak śmierć kogoś bliskiego, rozstanie, czy wypadek, średnio po trzech
miesiącach od zdarzenia funkcjonowali tak jak przed nim. Nie jest to podstawa
do bagatelizowania ludzkich problemów i tragedii, a potwierdzenie, że mamy
wewnętrzną tendencję do utrzymywania nastroju na optymalnym poziomie, nasz
organizm jest w stanie gotowości do radzenia sobie z różnego rodzaju
przeżyciami - na szczęście - nasze szczęście. Trzeba nam wiedzieć, że
jesteśmy bardzo silni i podniesiemy się po wszystkich porażkach i trudnościach
- sami, czy z czyjąś pomocą. Po oswojeniu się z nową sytuacją, zaczynamy się
do niej przyzwyczajać i żyć tak jak przedtem. Może to brzmieć dość smutno, ale
jednocześnie jest bardzo pokrzepiające. To, że zaczynamy funkcjonować
"normalnie" nie oznacza, że nie pamiętamy lub nie odczuwamy straty.
Czy badane osoby, które zostały sparaliżowane po prostu obniżyły swoje
oczekiwania i czerpią radość z drobnych, codziennych rzeczy, które nadal mogą
przynosić im satysfakcję? A może dostosowują swoje plany i oczekiwania do nowej
sytuacji, aby nie frustrować się i osiągać pokrzepiające sukcesy? Bez względu
na to jaka jest strategia, jest to wspaniały efekt nastawienia, które wszyscy
możemy przyjąć i stosować :)
Biorąc
pod uwagę przyzwyczajenie, możemy również dojść do wniosku, że euforyczne
doznania i pozytywne doświadczenia zauważane każdego dnia mogą nam także
spowszednieć. Np. w przypadku zapewniania sobie szczęścia nabywaniem dóbr
materialnych łatwo popaść w pułapkę, ponieważ przyzwyczajamy się do nowości i
potrzebujemy gromadzić coraz więcej rzeczy, by utrzymać stały poziom
przyjemności. Apetyt rośnie w miarę jedzenia... Każde kolejne przyjemne
doświadczenie podnosi nasz poziom szczęścia w mniejszym stopniu - brzmi jak
schemat rozwoju uzależnienia - coraz trudniej odnieść satysfakcję przy stałych
dawkach doznawanych przyjemności.
W
przypadku dóbr materialnych - owszem, jednak trudno mi sobie to wyobrazić w
odniesieniu do wdzięczności za dobro i lekcje spotykające nas każdego dnia
(niematerialne, naturalnie), jeżeli jesteśmy samoświadomi (lub dopiero staramy
się być) i potrafimy w pełni doceniać nasze życie. Z drugiej strony, jak dobrze
wiemy, życie to przeplatanka pozytywnych i negatywnych doświadczeń, które
kształtują nas nieustannie i wzbogacają nasze wnętrze. Warto powstrzymać
wszechogarniającą nas chciwość i przewartościować hierarchię wartości, by cenić
swoje być nad mieć - o czym była mowa w poprzednim poście. Oczekiwania
mają to do siebie, że mogą prowadzić do rozczarowań, ale nikomu nie zaszkodziła
nadzieja i determinacja w dążeniu do celu. Kiedy wiemy, czego chcemy,
dążymy do realizacji swoich planów i zauważamy wszystkie drobne sukcesy oraz
kroki milowe po drodze, to nikt nie jest w stanie odebrać nam naszego
szczęścia. W myśl zasady Davida Steindla: zatrzymaj się, popatrz i idź.
W
życiu piękne są tylko chwile
- szczęście ma ten, kto je dostrzega.
Pozdrawiam,
Marianna Urbanek
~Černá hora, Fot. M.Urbanek
0 komentarze